Święta minęły... po prostu. Nigdy tego nie rozumiałam, tyle szumu wokół dwóch dni, ale żyjemy przecież w takich, a nie innych czasach. Liczy się komercja, a nie wartości duchowe... no cóż. Wiecie jak mi minęły święta? Nigdy nie były dla mnie specjalnie ważne, tak naprawdę najważniejsze było tylko to, że mogłam spędzić trochę czasu z rodziną. Jednak w tym roku doszło coś jeszcze, bo wielkanocną niedzielę spędziłam na szpitalnej izbie przyjęć. Toteż moje własne przeżycia, stały się inspiracją do kolejnego posta, warto jest co nie co napisać na tym blogu, o sprawach dla wielu ludzi codziennych, przy czym jednocześnie cholernie nieprzyjemnych.
Niedziela, piąta nad ranem. Moje oczka się otworzyły, umysł obudził z i tak niezbyt udanego snu. Pierwsza myśl "Jest dziwnie". W pierwszej chwili, nie wiedziałam jaki mamy dzień i która jest godzina. Leżałam tak jeszcze przez chwilę, która wydawała się być dłuższą chwilą, a w rzeczywistości trwała nie więcej niż trzy, może cztery minuty. Bolało, zawsze, gdy boli, czas się wydłuża. W głowie pojawiła się kolejna myśl "Wstań, musisz wstać". W tamtej chwili był to wyczyn, ale wstałam, tak naprawdę spadłam z łóżka i jakoś pozbierałam się z podłogi. Chwiejnym krokiem poszłam do łazienki, za potrzebą, więc jakoś się udało. Spojrzałam w lustro, w buzi miałam krew. Pewnie nie jedna osoba by nieźle spanikowała, ale ja oczywiście tylko porządnie opłukałam usta i wróciłam do łóżka. Jak sobie tak teraz myślę, to tej krwi musiałam też sporo nałykać, bo gdy obudziłam się po raz drugi, tego dnia, było... no cóż, gorzej. Dziewiąta, wstałam po raz drugi i szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czułam takie nudności, no kurde no, nawet po największym chlaniu, nie chciało mi się tak rzygać. Do tego bolało jeszcze bardziej, podbrzusze, a dokładniej po prawej stronie. Czynności się powtórzyły, łazienka, jednak gdy tym razem spojrzałam w lustro, w głowie narodziła się tylko jedna myśl "Jesteś zajebistym trupem!" i byłam trupem. Ogarnęłam się, tym razem zajęło mi to o wiele więcej czasu i nie dlatego, że postanowiłam odstawić się na święta, tylko dlatego, że jak jest się trupem, to jakoś wolniej wszystko idzie. Wiecie takiemu trupowi, ciągle, kręci się w głowie, chce mu się rzygać i do tego ten ból, jednak udało mi się, więc dobry ze mnie trup. Nic nie jadłam, tylko piłam to herbatę, to wodę i jakoś dawałam radę. Gdyby to ode mnie zależało to wcale bym się nie ruszyła z domu, głupio się do tego przyznać, ale ja panicznie boję się szpitali. Jednak moi rodzice nie wytrzymali i zawieźli mnie do niego.
Szpitalna izba przyjęć, w Wielkanocną Niedzielę, fajnie było. Troję rodziców z malutkimi dziećmi, dwie kobiety w ciąży, z czego jedna była szesnastką. Jedna pani z mężem, smutna bardzo była, co chwilę łapała się za głowę i płakała, czekała na wyniki badań, potem robili jej kolejne, chyba dolegało jej coś poważniejszego, a mi przykro było na nią patrzeć. Była jeszcze taka babcia, widać było, że tak jak mnie zaciągnęli ją tam siłą, jednak ja siedziałam w bezruchu na krześle i wydawać by się mogło, że nie żyję, a babcia była całkiem na siłach. Do tego jeszcze te jej słowa, które sprawiły, że nawet na mojej trupiej twarzy pojawił się uśmiech: "No ja tego nie rozumiem, nie rozumiem po prostu, że ludzie nie mają co robić, tylko nawet w Niedzielę Wielkanocną muszą lekarzowi dupę zawracać" Nie zapomnę tych słów do końca życia. Upamiętniam słowa tej kobiety, tytułem postu.
Potem poszło szybko, weszłam do lekarza, dostałam zastrzyk po którym zombie na dobre umarło, a ja wróciłam do świata żywych. Podejrzewali u mnie wyrostek, ale badania były w porządku. Muszę jeszcze zbadać nerki, ale teraz to nawet nie chcę o tym myśleć. Należę do tych durnych ludzi, którzy mimo wszystko nie szanują swojego zdrowia i wolą żyć w niepewności, niż wiedzieć o jakiś tam choróbskach i się nimi martwić.
Dość już o mnie, mam w głowie miliony myśli, odnośnie chorób, szpitali i najważniejsza moja myśl brzmi mniej więcej tak " TO PRZYKRE, ALE WIELU OBYWATELI, PODATNIKÓW, W TYMŻE NASZYM PIĘKNYM KRAJU PO PROSTU NIE STAĆ NA CHOROWANIE. "
Na szczęście ja nie mam aż takich problemów finansowych, jednak zastanówmy się chwilę. Będę wam to obrazować przykładami z życia. Muszę leczyć się prywatnie, odwiedzić jeszcze kilku specjalistów i wykonać badania, gdybym miała korzystać z usług funduszu zdrowia, najwcześniejszy wolny termin do urologa (lekarz zajmujący się także chorobami nerek) miałabym za jakieś dwa miesiące i to też przy szczęściu. Prywatnie mam wizytę jeszcze w tym tygodniu, przy czym jednocześnie także dwie stówki mniej. Mój przyjaciel, na wizytę u ortopedy, czekał prawie pół roku. Teraz najbardziej wstrząsający przykład, z życia wzięty. Dobrzy przyjaciele mojej rodziny, mają czwórkę dzieci, przy czym nie zarabiają specjalnie dużo. On pracuję, jednak pensję to kolejny temat, a ona nie. Ich siedmioletnia córka zachorowała, dostała skierowanie na tomografię, na koniec maja. Dziadkowie, widząc w jakim ich wnuczka jest stanie, dali pieniądze i kazali iść prywatnie. Poszli i bum dziecko ma guza. Dzisiaj była operowana. Szczęście w nieszczęściu, bo lekarze powiedzieli, że wystarczyły by jeszcze dwa tygodnie i guz mógłby pęknąć, a tomografia w maju byłaby już nie potrzebna. Ostatni przykład, mój kuzyn epileptyk. Opowiadał mi o lekach, wiecie z tą chorobą nie ma żartów, jest na pozór normalny, ale ciągle bierze leki, bo bez nich by taki nie był. Jeden ważny lek, który musi regularnie zażywać sześć miesięcy temu kosztował 16 złotych, 3 miesiące temu 28 zł, a gdy ostatnio go kupował zapłacił uwaga 240 zł! Zarabia nieco ponad 1000 zł miesięcznie, przy czym mimo choroby skończył dwa kierunki studiów. Dobrze, że ciocia i wujek pomagają mu także finansowo.
Jestem trochę zła, trochę poirytowana. Wkurza mnie wszystko to co się wokół dzieję. A najgorsze jest to, że nic nie mogę zrobić. Nie potrafię tak siedzieć bezczynnie widząc co się dzieję. Aż mnie nosi, choć dalej mnie boli. Wszystko jest do niczego. Jeśli nie masz pieniędzy i zachorujesz, to umrzesz czekając na wizytę u lekarza. Ludzi nie stać na leki. A nasi najlepsi lekarze wyjeżdżają za granicę. Czasem się im nie dziwię. Stwierdzam jedno, z przykrością niestety:
TUTAJ SIĘ UMIERA, A NIE LECZY
Do tego, mamy kolejny dowód na to iż pieniądze, coraz częściej rządzą naszym światem. Nie pozwólcie, by rządziły waszym, a zysk stał się ważniejszy od ludzkiego życia, bo to ono jest najważniejsze. Rozstaje się na dzisiaj w tymże nie do końca zdrowym i pozytywnym nastroju. Cholera już po północy, nie zmieściłam się w dacie ;P
Do napisania.