wtorek, 30 kwietnia 2013

UP IN THE AIR

Aż mnie nosi, żeby coś napisać. Nie zastanawiam się, gdy piszę, po prostu spisuję swoje wszystkie myśli jak popadnie...zawsze tak było. Mam na twarzy uśmieszek, mimo pogody z dupy za oknem, kolejnej pały z polskiego i wielkiego lenia, który opanował nie całą po powrocie do domu. Jestem szczęśliwa, bo tak, zaczął się długi weekend! Moje plany są takie iż wychodzę w celu tak zwanego picia z mymi kuzyneczkami, które przyjechały z Anglii. I mimo iż osiemnastkę mam 16 maja, to obijam już teraz, bo potem ich już nie będzie :( Cieszę się, cholernie się cieszę na ten wypad, ostatnio jakoś nie wychodziłam za często i najważniejsze jest to, że dawno ich nie widziałam, stęskniłam się troszeczkę, no a co.

Rozpisałam się znów, o moim tak zwanym życiu, ale tak też czasem trzeba. Teraz trochę odnośnie moich przemyśleń. Myślę ostatnio o wielu sprawach, stwierdziłam dziś, że to miasto w którym żyję, jest miastem umarłych. Każdy kto ma choć najmniejsze ambicję i marzenia chcę stąd uciekać - ja też. Przerażające to jest, a najgorsze jest to, że nawet jeśli znajdą się jakieś jednostki, które chcą coś z tym zrobić, to nie zrobią nic, bo nie będą miały przebicia. Smutne lecz prawdziwe. Na najwyższych stołkach siedzą ludzie, którzy martwią się tylko o swoje własne potrzeby, a wszystko inne mają w dupie. A my żyjemy jak te ciołki i nic nie możemy z tym zrobić. To mnie najbardziej boli, jeszcze tylko rok i stąd wyjadę. Nie wiem gdzie, ale wyjadę, bo nic mnie tu już nie trzyma, nie ma co.

30 seconds to Mars to zespół, który darzę ogromną sympatią. A najlepsze jest to, że moja wielka sympatia wynika z pewnej historii związanej z albumem "A beautiful Lie", otóż był to album, który dostałam w prezencie od mojego taty. Tato mimo wielu, częstych i czasem niepotrzebnych kłótni jest dla mnie cholernie ważny, to jest taka specyficzna więź, która dotyczy tylko jego. Nie wyobrażam sobie życia bez taty, a sam zespół stał się dla mnie równie ważny, dlatego, że zawsze będzie mi się kojarzył z tak ważną osobą. Nowy singiel od jakiegoś czasu krąży po mojej głowie:



Lubię czytać "Notes From The Outernet" czyli blog Jareda Leto, nie tylko po to by szlifować angielski. Myślę, że jest to strona na której można odnaleźć wiele inspiracji z szeroko pojętego świata sztuki. Zobaczyć coś co wywrze na człowieku wrażenie, oto co dojrzałam dziś i przyznam, że na mnie wywarło:





"RELATIVITY" (WZGLĘDNOŚĆ) taki właśnie tytuł noszą pracę  Alex'a Hall'a. Artysta po ukończeniu collegu nie był pewny co do swojej przyszłości, nie wiedział co go czeka. Tak więc stworzył serię obrazów olejnych, przedstawiających ludzi podczas swobodnego spadku, którzy podobnie jak on nie wiedzą co ich wkrótce spotka, być może upadek. Jednak nie będę się rozpisywać, myślę, że każdy kto to widzi dochodzi do własnych wniosków i to właśnie najbardziej lubię w sztuce.


Na dziś kończę. Życzę równie udanej majówki :) Do napisania!

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

YEAH, YEAH, YEAH!

Ostatni post był zastanawiający prawda, pożegnałam się już, a był zastanawiający dlatego, że już go nie ma, tak samo jak całego bloga już nie ma. escape-to-my-dreams.blogspot.com - nowy adres, tak to jest właśnie to, mimo iż czegoś już nie ma, to na miejsce tego wchodzi coś innego. Nie potrafię przestać pisać! Mój blog ewoluował, bo ja też się zmieniłam. Zaczęłam pisać, bo miałam problem z sobą, nie lubiłam i dalej nie do końca lubię siebie. Potem chciałam czegoś więcej, aż w pewnym momencie czułam się źle, bo wydawało mi się, że Kira to nie Ada, a jednak się myliłam. Ten śmieszny pseudonim, powstał w kilka sekund, bo akurat oglądałam to anime. Jeśli ktoś by mi wtedy powiedział, że tak dużo zmieni w moim życiu, to nie uwierzyłabym, a mimo to zmienił. Jestem innym człowiekiem, albo przynajmniej tak mi się wydaję, nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale mam już dość bycia anonimem, moje poglądy wciąż są takie same. Treści na tym blogu, też się nie zmienią, tylko urozmaicą. Chcę pisać o wszystkim co mnie otacza, nie tylko o tym co mnie wkurza, irytuję, ale też o tym co mnie fascynuję, inspiruję, bo warto jest też pisać o tym co jest dobre. Nie chcę, aby to miejsce było pesymistyczne, wręcz przeciwnie. Zmieniłam wszystko, a nawet stworzyłam od nowa. Wyzerowałam licznik, jestem pełna energii. 

YUME - ciekawa nazwa, otwórz zakładkę "O BLOGU", jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, jeśli chcesz poznać Adę czyli Kirę otwórz zakładkę "O MNIE".  A zakładka "TERAZ TY" nie zniknie, dalej tu będzie, myślę, że jest świetna.

Nie będę teraz plastikową laleczką, wrzucającą swoje słit focie przed lusterkiem w łaziencę, będę pisać o tym o czym pisałam do tej pory, tyle że nie boję się już pod tym w pełni podpisać, nie tylko jako istniejąca w internecie Kira, ale też jako istniejąca naprawdę Ada. Nie zależy mi już na nagłośnieniu, nawet jeśli sprawy są bardzo ważne, bo doszłam do takiego wniosku. Myślę, że jest mi miło, gdy ktoś to czyta, jednak wolę pisać nawet dla jednej prawdziwej osoby, która czyta i myśli, niż dla wielkich tłumów, w których nikogo nie można odnaleźć. Nie wiem czy jesteś tą jedyną osobą, jeśli tak to nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo Ci dziękuję! A jeśli należysz do tłumu, nie zdziwi mnie jeśli teraz przestaniesz obserwować tego bloga, mi też było miło.

Kocham tego bloga! - idealna myśl na dzisiaj, starzeję się wkrótce kończę 18 lat, cholera jak ten czas leci.

sobota, 20 kwietnia 2013

IS THIS THE END?

Podobno najtrudniejsze są początki. Trudno jest coś zacząć, zbudować od zera, zrobić to "coś" nie mając nic. Każdy z nas do czegoś dąży, wszyscy gdzieś biegniemy, mimo iż sami często nie wiemy, gdzie. Co się zaraz stanie? Co będzie potem? Nie wiem.W tej chwili wiem tylko, że trudno jest coś zacząć, ale jeszcze trudniej jest coś skończyć.

Pora na chwilę cofnąć się w czasie. Zaczęłam pisać, mniej więcej w listopadzie. Byłam wściekła, a po chwili załamana, później cieszyłam się nie wiadomo z czego. Nastrój zmieniał mi się każdego dnia, po kilkanaście razy. W głowie miałam zbyt wiele myśli, nie ogarniałam już tego co się wokół mnie dzieje, więc uciekłam tu w świat internetu, aby poczuć się lepiej i rzeczywiście poczułam się lepiej, a nawet za dobrze. Chciałam zrobić "coś" z niczego, stworzyć stronę wartą uwagi. Nie wiem, czy mi się choć trochę udało, czy nie. Wiem, że czasem po prostu potrzebuję się wypłakać, wyładować, wyżyć na klawiaturze, ten blog to jedna z fajniejszych rzeczy w moim życiu, ale potrzebuje bloga, na którym będę mogła robić co chcę i kiedy chcę. Będę pisać o sobie i dla siebie. Tutaj już tak nie jest.

KIRA. Fajnie brzmi, czyż nie? Pseudonim stworzony w kilka sekund, pierwsze co mi przyszło do głowy. Może i do mnie pasuje, ale Kira to nie Ada, a Ada to nie Kira. Jestem Adą a nie Kirą, nie wiem czy Kira jeszcze kiedyś tu wróci, czy ten blog będzie jeszcze istniał, nie wiem co stanie się za 30 sekund. Wiem tylko, że jest po prostu Adą, wysoką blondynką w trampkach, wredną i bardzo zbuntowaną, a mimo to wrażliwą (heh), która wyjdzie zaraz na spacer, bo to lubi. Nie wiem, czy jest to pożegnanie, może tylko dłuższa nieobecność. Nie wiem, więc napisze jeszcze jedno, bardzo krótkie i jednocześnie najważniejsze w całym tym poście zdanie: CHOLERNIE WAM DZIĘKUJĘ.

czwartek, 18 kwietnia 2013

#16

Ten post zajmie mi niewiele miejsca, chyba nawet zmieszczę się w kilku skromnych zdaniach. NIENAWIDZĘ SIEBIE, coraz bardziej. Wczoraj wymiotowałam jak chora psychicznie (jestem chora?), palec w gardło, choć o dziwo jakoś szybko poszło, szybciej niż zwykle. Potem byłam tak słaba, że nic nie mogłam zrobić, przewracałam się stojąc w miejscu. Czy dzisiaj jest lepiej? Nie zjadłam mega dużo, ale jednak coś zjadłam, chyba z trzy kanapki przez cały dzień. Nie lubię jeść, dla mnie to dużo. Źle się czuję, gdy jem. Nie potrafię patrzeć w lustro. Nie wymiotowałam, dzisiaj nie było palców w gardle, ani szczoteczki i czuję się jeszcze gorzej. Jestem już zniszczona, czuję się jakbym była zakopana gdzieś w jakimś dole, gdzie nikogo nie ma i najgorsze jest to, że nikt nie może mi pomóc, bo nikt nie wie że tam jestem.

wtorek, 16 kwietnia 2013

#15

Jestem szczęśliwa, aby po chwili znowu być nikim. Ciągle nikim jestem i pewnie zawsze będę, bo nie dam rady być kimś lepszym, a gorszym to się już chyba nie da. Jestem do niczego. Mogę sobie płakać, głodzić się, wypalić nie wiadomo ile fajek, wyrzygać wszystkie wnętrzności, a i tak będę nikim. Czasem wydaję mi się, że tylko dobry ze mnie temat do plotek, rozmów. Ja naprawdę nie mam już nikogo, nie mam przyjaciół, oni pewnie chętnie poszliby na imprezę, zaraz po moim pogrzebie. A kiedyś byłam szczęśliwa...

Jest gorzej, wydaje się że lepiej, potem gorzej, gorzej, gorzej, a potem znowu wydaję się, że lepiej. Nie jest dobrze, bo jestem beznadziejna.

Nie lubię tych słów, ani tych jej komentarzy. Chcę coś powiedzieć, a nigdy nie przeklinałam, gdy coś do niej mówiłam. Po czym, dowiaduje się, że jestem kurwą, debilem pierdolonym. Ja już to wiem, nie musisz mi tego, tak często przypominać!

Mamo, to boli. Beznadziejnie jest kogoś kochać i nienawidzić jednocześnie, ale wiesz co? Moje uczucia odnośnie Ciebie już powoli się wypalają, niedługo nie będę czuła już nic, a ty będziesz mi równie obcą osobą jak te które istnieją, a nigdy nie widziałam ich na własne oczy. Będziesz jedną z wielu nic nie znaczących dla mnie ludzi. Jest mi przykro, że jestem taka beznadziejna, że urodziłaś takie beznadziejne dziecko. Wierzę, że byłabyś szczęśliwsza beze mnie, na pewno. Jestem syfiarą, mam bałagan w pokoju? Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że cierpię, że jest mi źle, że codziennie palę, prawie że codziennie wymiotuje, a wieczorami płaczę, że nienawidzę tego domu. Mieszkam w miejscu, które mnie zabija. Jest mi źle i wiesz co? Jeśli kiedykolwiek to przeczytasz to wiedz, że już czekam na aż mnie nazwiesz "pierdoloną kurwą"!

Nie czuję już nic. Ty też jesteś nikim dla mnie, bo ja przecież jestem pierdoloną kurwą. Ciekawe czy z podciętymi żyłami, też bym ją była, przy tobie mam na to ochotę, ciekawe czy wiesz, ale to nie pierwszy raz... Kocham Cię Mamo. Mogłabym być przecież martwą pierdolona kurwą, no nie?

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

#14



Napisał Kermit i Pe i Łuki. Zbliża się 18 i chcą mnie zabrać na drinka (Pe i Kerm). Świeci słoneczko, w szkole było śmiesznie, pierdole już tą naukę nie jest najważniejsza. Chyba będzie dobrze, czuję, że może być dobrze. Do tego dzisiaj napisał jeszcze on, co sprawiło że się uśmiechnęłam, ale trochę się też niepokoje, bo on jednak nie wie, że ja to ja. Myśli, że ja to ktoś inny... to wszystko za daleko zaszło, nie wiem, co mam z tym zrobić. Czy on naprawdę lubi mnie za mój wyjątkowy charakter, czy spodobało mu się tylko to zdjęcie, nie moje na dodatek. Martwi mnie to, bo polubiłam go, nawet bardzo, tylko to jest takie skomplikowane. Zostawię to, nie chcę się dziś zadręczać, bo czuję się dobrze, nie napiszę też zbyt wiele, bo co tu dużo gadam po prostu...


.........TO BYŁ KURWA DOBRY DZIEŃ!!!!

niedziela, 14 kwietnia 2013

#13

Siedzę i piszę w moim własnym świecie, tylko moim, w którym to nie ma nikogo kto mógłby mnie bardziej zniszczyć niż ja sama (choć to chyba niemożliwe). Nie wiem po co to robię, po co tu piszę? Mam w głowie nadmiar myśli, których muszę się pozbyć? Lubie pisać? Fajnie jest mieć taki własny internetowy pamiętnik? Chcę odkryć samą siebie?.... Siedzę i piszę, bo nic lepszego mi już nie zostało.

Ostatnio nawet ta jedna jedyna rzecz, którą kocham tak bardzo przestała mi wychodzić. Rysunki są do bani, to znaczy nie do końca są do bani, bo nie mogą być do bani skoro ich nie ma. To znowu ja, tak dokładnie to ja jestem jeszcze bardziej beznadziejna, bo nawet rysowanie mi już nie wychodzi. Potrzebuje przerwy i tutaj, może dobrze mi zrobi. Nie chcę się do czegoś zmuszać, bo rysowanie jest dla mnie czymś przyjemnym, a większość rzeczy do których się trzeba zmuszać już taka nie jest. Nie chcę, aby rysowanie stało się nieprzyjemne, to ostatnia rzecz jaka sprawia mi ogromną frajdę i przyjemność.

Wracam! Jutro pójdę do szkoły. Mam już dość siedzenia w domu i zadręczania się. Nienawidzę tego miejsca, tak bardzo chciałabym mieszkać gdzie indziej. Czuję się tu coraz gorzej, z każdym dniem i z każdą chwilą, a mimo to dalej tu jestem, dalej tu umieram. Nienawidzę tego domu, tu jest mi źle! Przebywam tu przez tyle czasu i czuje się coraz gorzej. To okropne mieszkać w miejscu, którego się nienawidzi i najgorsze jest to, że nic się nie da z tym zrobić. Nie da rady skończyć z tym, można tylko skończyć ze sobą.

Chyba nie chcę umierać, nie teraz. Choć muszę przyznać, że mam w głowie dziwne myśli. Zastanawiam się czasem, co by było, gdyby mnie nie było, jak wyglądałby mój pogrzeb i w ogóle jak to jest umierać?...Dość.

Ten dzień był całkiem fajny, o dziwo, byliśmy na spacerze z Łukaszem i zobaczyliśmy dwie żmije, zalało nam dom, tato wrócił ze szpitala - ciekawie jednym słowem. Chociaż mimo wszystko, ostatnio nie umiem się już cieszyć, na pewno nie tak jak kiedyś. Nic już nie jest takie samo. A ja jestem swoim największym wrogiem. Co trzeba zrobić z wrogiem? Zniszczyć? I tego się najbardziej boje. Boje się i jednocześnie nienawidzę - tak siebie, właśnie siebie. 

czwartek, 11 kwietnia 2013

#12

Kolejny dzień, kolejny w którym muszę przyznać, że nie jestem z siebie dumna. Wstałam i aż w głowie mi się kręciło jakbym miała mega kaca, ale to nie sprawka alkoholu, tylko wczorajszej głodówki. Dzisiaj się nie głodziłam, zjadłam jogurcik jak zwykle, a potem po południu chyba ze trzy kanapki i rogalika i byłoby całkiem fajnie, gdybym tego wszystkiego nie zwymiotowała. Powinnam teraz znowu pisać o tym jaka to jestem głupia i beznadziejna, co i tak przecież wiem. Nie zrobię tego, nie zadręczam się dzisiaj jakoś specjalnie, o dziwo! Czasem jest tak, że kilka słów może wszystko zmienić. I dzisiaj właśnie tego doświadczyłam. Kilka słów w jednej wiadomości tekstowej, otrzymanej dzisiaj od Jolantki sprawiło że na mojej twarzy pojawił się uśmiech i trzyma się do teraz.

"Ada martwimy się o Ciebie, wszystko okej?"

Nie jestem w stanie opisać tego jak się czuję. Wspaniale i jeszcze lepiej, tylko dlatego że tak dawno nie czułam się dobrze. Zapomniałam już co to znaczy, gdy ktoś się o mnie martwi. Wydawało mi się nawet, że mogłabym tak sobie po prostu zniknąć i nikt by nie zauważył. Może jednak jest inaczej, choć z drugiej strony, wiem że to tylko chwilowe uczucie. Później wszystko wróci, dalej będę wymiotować, dalej sobotnie wieczory będę spędzać sama, dalej będę siebie nienawidzić i to jest mój największy problem - JA.

Mimo wszystko takie drobiazgi są niesamowite i aż serce mnie boli, że nie miałam jak odpisać. Głupia Ada, niedobra! Przypomniał mi się półmetek, sms od Patryka jedno głupie słowo "Smile", które naprawdę sprawiło, że się uśmiechnęłam. Szkoda tylko, że potem nie było tak miło, że wszystko niszczę i dlaczego ludzie, których znałam udają że mnie nie ma. Może dlatego, że naprawdę mnie nie ma, bo jestem tylko nikim, po prostu nikim. Nienawidzę nikogo, nienawidzę siebie, nie mam fajnego życia, bo ja już wcale nie mam życia. Nie mam na nic ochoty, bo nienawidzę siebie i tylko ja o tym wiem. Uśmiech już znika.

środa, 10 kwietnia 2013

#11

Nastrój zmienia mi się kilkanaście razy w ciągu doby, więc chyba wiem już jak się czują kobiety w ciąży, mimo iż w ciąży nie jestem. Jestem głodna, ale znowu nie chcę jeść, choć wiem że na kilku łyżkach jogurtu naturalnego dziennie, długo nie pociągnę, po prostu nie chcę. Znów w mojej głowie włączyła się ta durna myśl "JEDZENIE JEST ZŁE!", która mimo iż jest durna, łatwo panuje nad moim umysłem. Mimo wszystko lubię to uczucie, gdy jestem głodna i właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że durna myśl naprawdę ma władzę. Nie lubię wymiotować, ale gdy jem, to zazwyczaj wymiotuje, a wymiotuje bo jedzenie jest złe, nie lubię jeść, ale gdy jem, wymiotuje... to ze mną jest coś nie tak. Tak to ja. Siedzę w pokoju i padam na pysk. Uczucie głodu jest jeszcze lepsze, gdy do braku jedzenia dorzuci się wysiłek fizyczny, a dzisiaj wymęczyłam się na tyle, na ile mogłam. Mogłam na tyle, że teraz umieram. Czasem mam wrażenie, że uciekam od wszystkiego, fajnie, że zaczęłam biegać, bo wtedy te wszystkie myśli w mojej głowie nie szaleją tak bardzo, a ja przez chwilę czuję pozorny spokój. Jednak później to mija i znowu wracają wspomnienia, a zazwyczaj wracają tylko te, o których chciałabym zapomnieć. Sama do końca nie wiem, co dzieję się w mojej głowie i to jest właśnie ta zagadka, którą próbuje rozwiązać. Znowu przypomniałam sobie te chwile, w których  byłam szczęśliwa, kiedy to cieszyłam się z najmniejszych rzeczy, otaczali mnie ludzie których uwielbiałam i niektórych do dziś uwielbiam, mimo iż już ich przy mnie nie ma. Jednak najważniejsze jest to, że byłam szczęśliwa po prostu, a teraz nic już nie jest takie samo i nigdy już nie będzie. Zniszczyłam wszystko, choć gdybym cofnęła czas, pewnie i tak postąpiłabym tak samo.  Ciężko rozwiązać tą zagadkę, może po prostu jestem potworem i muszę z tym żyć? Muszę? ......... Jestem potworem.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

#10

Nic po prostu nic, mam w głowie pustkę.... to tylko marzenia. Chciałabym mieć pustkę, chciałabym powyrzucać wszystko to co już nie potrzebne, co gnije w moim mózgu i sprawia że moja dusza tak cierpi, a umysł choruje. Jestem beznadziejna, po prostu. Muszę spróbować, zrobić porządek, pisanie to pewien rodzaj terapii, mam nadzieje skutecznej. Nie mam dzisiaj ochoty na dalekie cofanie się w czasie, więc cofnę się do dnia wczorajszego. To właśnie wczoraj, znowu wszystko runęło i wczoraj też znowu postanowiłam zacząć pisać. Wczoraj po raz kolejny usłyszałam te przykre, chamskie, wredne, a może okrutne słowa, bo sama już nie wiem jak je nazywać. Na pewno nie byłyby takie, gdyby nie to, że padają z ust mamy. Źle się czuję, bo wydaję mi się, że ta kobieta mnie niszczy, co ja piszę! Nie wydaję mi się, ona naprawdę mnie niszczy, albo nawet już zniszczyła. "Ty pierdolona kurwo" i jestem pierdoloną kurwą, tak często to słyszę, że wreszcie do mnie dotarło.  Coraz częściej zastanawiam się jakby to było, gdybym się jednak nie urodziła, czy wtedy byłaby szczęśliwsza? Może i tak, ale jestem i tak mi przykro z tego powodu.
Przywykłam już do jej słów, mimo że mnie niszczyły, a w między czasie działo się też co innego, to zachowanie mamy i to jak bardzo się od niej oddaliłam, jak bardzo uciekłam w swój własny świat jest kluczowe. Ona nic o mnie nie wie, ale nawet nie chcę wiedzieć. Cofam się dalej, ale olewam całą resztę, dzisiaj liczą się tylko relację z tą jedną jakże ważną i jednocześnie nie osobą. Nie dziwiło jej to, gdy wracałam do domu pijana. Była tak głupia, czy tylko udawała że nie widzi? A wtedy byłam jeszcze gówniarą, inni rodzice chyba by się przejęli. Jednak to było wtedy fajne, przynajmniej wtedy mi się podobało i to był czas w którym byłam szczęśliwa, żyłam po prostu żyłam. Dopiero teraz w drugiej klasie liceum zaczęło się coś dziać, tak na poważnie. Po tych pierdolonych wakacjach, po tym jebanym dniu, który zmienił wszystko? Oj, znów łezka, ale zacisnę zęby i przetrwam. Czy ona widzi to, że wychudłam, czy ona słyszy to jak po nocach wymiotuje, czy ona wie, że podcięłam sobie żyły, czy wie co robiłam jak spierdalałam z domu, czy w ogóle wie że spierdalałam z domu? Na żadne nie potrafię odpowiedzieć. Boli. W tym domu się umiera, cierpię tu, ale chyba brak mi już sił by stąd odejść. I znowu to pytanie, co się z Tobą stało, przecież kiedyś każdy patrzył na Ciebie z zazdrością i ogromnym szacunkiem? A teraz jestem tylko nikim.

Rysowanie, chyba to jedyne co mi w miarę wychodzi w życiu.
Każdy ponoć marzy o tym, by mieć 18 lat, ale ja jeszcze nie chcę dorastać, dalej jestem pieprzoną małą dziewczynką, której ludzie zniszczyli marzenia.

niedziela, 7 kwietnia 2013

#9

Czuję że umarłam już dla tego świata. 

Szukam odpowiedzi, próbuje to wszystko jakoś poukładać, cofam się w czasie. Przypominam sobie to wszystko co się działo i staram powkładać do odpowiednich szufladek, jakoś uporządkować, podzielić na rozdziały. Wspominam lato - on, biały proszek, seks i jeszcze więcej białego proszku. Zatracenie, ale potem opamiętanie, urodziny Czarnej to jest właśnie ten moment, w którym coś się zmieniło, takich dni się nie zapomina. Kolejny rozdział to sam szczyt - aktorstwo, spełnienie, szalone imprezy, oczy tych wszystkich frajerów wpatrzone we mnie. Frajerów, tak frajerów, bo każdy chciał tylko jednego, przykre, że to dostawali. I tu zaczyna się pierwszy ból, suka ze mnie. Byłam taką porządną dziewczyną, ale nie żałuje, bo było fajnie. Choć pamiętam te chwile, gdy byłam młodsza i gdy myślałam że seks to coś nieziemskiego, jest fajnie, ale szału nie ma. A może żeby był szał to tą osobę trzeba kochać? Coś czego nie potrafię.

Mimo wszystko ten okres w moim życiu był fajny, udany do pewnego momentu, jednego dnia, który zmienił wszystko. Cholera dalej nie potrafię! Nie umiem, nawet o tym pisać. Spróbuj idiotko! Tak spróbuje, kolejne wakacje, ten jeden dzień, jebany dzień, który był całkiem udany, dobry wręcz, ale później przyszedł wieczór... leże na ulicy, nienawidzę go, kocham się z nim, a potem przyszedł kolejny dzień, w którym zostałam już kompletnie sama. Dlaczego wszyscy mnie znienawidzili? Czy jestem potworem?

Nie wiem co zrobię, ale kiedyś pisanie mi pomogło. Mam nadzieje, że blog tym razem pomoże mi uleczyć duszę i odnaleźć odpowiedzi. Będę go pisać dopóki się nie uda, dopóki wszystkiego z siebie nie wyrzucę... jeśli chcę wrócić do świata żywych, muszę wyrzucić z siebie te wspomnienia, wspomnienia, które mnie zabiły. A wtedy to Miss Nothing umrze i wróci Ada silna i twardo stąpająca po ziemi, tylko że w ciele tej  martwej osiemnastolatki, nadal ukrywa się mała dziewczynka.

wtorek, 2 kwietnia 2013

#8

Święta minęły... po prostu. Nigdy tego nie rozumiałam, tyle szumu wokół dwóch dni, ale żyjemy przecież w takich, a nie innych czasach. Liczy się komercja, a nie wartości duchowe... no cóż. Wiecie jak mi minęły święta? Nigdy nie były dla mnie specjalnie ważne, tak naprawdę najważniejsze było tylko to, że mogłam spędzić trochę czasu z rodziną. Jednak w tym roku doszło coś jeszcze, bo wielkanocną niedzielę spędziłam na szpitalnej izbie przyjęć. Toteż moje własne przeżycia, stały się inspiracją do kolejnego posta, warto jest co nie co napisać na tym blogu, o sprawach dla wielu ludzi codziennych, przy czym jednocześnie cholernie nieprzyjemnych.

Niedziela, piąta nad ranem. Moje oczka się otworzyły, umysł obudził z i tak niezbyt udanego snu. Pierwsza myśl "Jest dziwnie". W pierwszej chwili, nie wiedziałam jaki mamy dzień i która jest godzina. Leżałam tak jeszcze przez chwilę, która wydawała się być dłuższą chwilą, a w rzeczywistości trwała nie więcej niż trzy, może cztery minuty. Bolało, zawsze, gdy boli, czas się wydłuża. W głowie pojawiła się kolejna myśl "Wstań, musisz wstać". W tamtej chwili był to wyczyn, ale wstałam, tak naprawdę spadłam z łóżka i jakoś pozbierałam się z podłogi. Chwiejnym krokiem poszłam do łazienki, za potrzebą, więc jakoś się udało. Spojrzałam w lustro, w buzi miałam krew. Pewnie nie jedna osoba by nieźle spanikowała, ale ja oczywiście tylko porządnie opłukałam usta i wróciłam do łóżka. Jak sobie tak teraz myślę, to tej krwi musiałam też sporo nałykać, bo gdy obudziłam się po raz drugi, tego dnia, było... no cóż, gorzej. Dziewiąta, wstałam po raz drugi i szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czułam takie nudności, no kurde no, nawet po największym chlaniu, nie chciało mi się tak rzygać. Do tego bolało jeszcze bardziej, podbrzusze, a dokładniej po prawej stronie. Czynności się powtórzyły, łazienka, jednak gdy tym razem spojrzałam w lustro, w głowie narodziła się tylko jedna myśl "Jesteś zajebistym trupem!" i byłam trupem. Ogarnęłam się, tym razem zajęło mi to o wiele więcej czasu i nie dlatego, że postanowiłam odstawić się na święta, tylko dlatego, że jak jest się trupem, to jakoś wolniej wszystko idzie. Wiecie takiemu trupowi, ciągle, kręci się w głowie, chce mu się rzygać i do tego ten ból, jednak udało mi się, więc dobry ze mnie trup. Nic nie jadłam, tylko piłam to herbatę, to wodę i jakoś dawałam radę. Gdyby to ode mnie zależało to wcale bym się nie ruszyła z domu, głupio się do tego przyznać, ale ja panicznie boję się szpitali. Jednak moi rodzice nie wytrzymali i zawieźli mnie do niego.

Szpitalna izba przyjęć, w Wielkanocną Niedzielę, fajnie było. Troję rodziców z malutkimi dziećmi, dwie kobiety w ciąży, z czego jedna była szesnastką. Jedna pani z mężem, smutna bardzo była, co chwilę łapała się za głowę i płakała, czekała na wyniki badań, potem robili jej kolejne, chyba dolegało jej coś poważniejszego, a mi przykro było na nią patrzeć. Była jeszcze taka babcia, widać było, że tak jak mnie zaciągnęli ją tam siłą, jednak ja siedziałam w bezruchu na krześle i wydawać by się mogło, że nie żyję, a babcia była całkiem na siłach. Do tego jeszcze te jej słowa, które sprawiły, że nawet na mojej trupiej twarzy pojawił się uśmiech: "No ja tego nie rozumiem, nie rozumiem po prostu, że ludzie nie mają co robić, tylko nawet w Niedzielę Wielkanocną muszą lekarzowi dupę zawracać" Nie zapomnę tych słów do końca życia. Upamiętniam słowa tej kobiety, tytułem postu.

Potem poszło szybko, weszłam do lekarza, dostałam zastrzyk po którym zombie na dobre umarło, a ja wróciłam do świata żywych. Podejrzewali u mnie wyrostek, ale badania były w porządku. Muszę jeszcze zbadać nerki, ale teraz to nawet nie chcę o tym myśleć. Należę do tych durnych ludzi, którzy mimo wszystko nie szanują swojego zdrowia i wolą żyć w niepewności, niż wiedzieć o jakiś tam choróbskach i się nimi martwić. 

Dość już o mnie, mam w głowie miliony myśli, odnośnie chorób, szpitali i najważniejsza moja myśl brzmi mniej więcej tak " TO PRZYKRE, ALE WIELU OBYWATELI, PODATNIKÓW, W TYMŻE NASZYM PIĘKNYM KRAJU PO PROSTU NIE STAĆ NA CHOROWANIE. "
Na szczęście ja nie mam aż takich problemów finansowych, jednak zastanówmy się chwilę. Będę wam to obrazować przykładami z życia. Muszę leczyć się prywatnie, odwiedzić jeszcze kilku specjalistów i wykonać badania, gdybym miała korzystać z usług funduszu zdrowia, najwcześniejszy wolny termin do urologa (lekarz zajmujący się także chorobami nerek) miałabym za jakieś dwa miesiące i to też przy szczęściu. Prywatnie mam wizytę jeszcze w tym tygodniu, przy czym jednocześnie także dwie stówki mniej. Mój przyjaciel, na wizytę u ortopedy, czekał prawie pół roku. Teraz najbardziej wstrząsający przykład, z życia wzięty. Dobrzy przyjaciele mojej rodziny, mają czwórkę dzieci, przy czym nie zarabiają specjalnie dużo. On pracuję, jednak pensję to kolejny temat, a ona nie. Ich siedmioletnia córka zachorowała, dostała skierowanie na tomografię, na koniec maja. Dziadkowie, widząc w jakim ich wnuczka jest stanie, dali pieniądze i kazali iść prywatnie. Poszli i bum dziecko ma guza. Dzisiaj była operowana. Szczęście w nieszczęściu, bo lekarze powiedzieli, że wystarczyły by jeszcze dwa tygodnie i guz mógłby pęknąć, a tomografia w maju byłaby już nie potrzebna. Ostatni przykład, mój kuzyn epileptyk. Opowiadał mi o lekach, wiecie z tą chorobą nie ma żartów, jest na pozór normalny, ale ciągle bierze leki, bo bez nich by taki nie był. Jeden ważny lek, który musi regularnie zażywać sześć miesięcy temu kosztował 16 złotych, 3 miesiące temu 28 zł, a gdy ostatnio go kupował zapłacił uwaga 240 zł! Zarabia nieco ponad 1000 zł miesięcznie, przy czym mimo choroby skończył dwa kierunki studiów. Dobrze, że ciocia i wujek pomagają mu także finansowo.

Jestem trochę zła, trochę poirytowana. Wkurza mnie wszystko to co się wokół dzieję. A najgorsze jest to, że nic nie mogę zrobić. Nie potrafię tak siedzieć bezczynnie widząc co się dzieję. Aż mnie nosi, choć dalej mnie boli. Wszystko jest do niczego. Jeśli nie masz pieniędzy i zachorujesz, to umrzesz czekając na wizytę u lekarza. Ludzi nie stać na leki. A nasi najlepsi lekarze wyjeżdżają za granicę. Czasem się im nie dziwię. Stwierdzam jedno, z przykrością niestety:

TUTAJ SIĘ UMIERA, A NIE LECZY

Do tego, mamy kolejny dowód na to iż pieniądze, coraz częściej rządzą naszym światem. Nie pozwólcie, by rządziły waszym, a zysk stał się ważniejszy od ludzkiego życia, bo to ono jest najważniejsze. Rozstaje się na dzisiaj w tymże nie do końca zdrowym i pozytywnym nastroju. Cholera już po północy, nie zmieściłam się w dacie ;P

Do napisania.