Całkiem znane i moje ulubione japońskie przysłowie : pijani ludzie ujawniają swą prawdziwą naturę. Nietrudno jest się domyślić dlaczego aż tak je lubię, pora na malutką retrospekcje. Tak to było "Party Hard", kolejne już z resztą. U mnie w domu, gdzie podobno kończą się już wszystkie granice, tylko że wczoraj skończyły się już naprawdę wszystkie. Boli mnie głowa i to nie dlatego, że leje w siebie coraz więcej i częściej wódy, ja po prostu mam w niej zbyt wiele myśli, których już sama nie rozumiem. Pora przejść do sedna, bo nie ważne jest to, ile kieliszków wódki wypiliśmy, ile papierosów wypaliliśmy, ile piosenek słuchaliśmy, jak fajnie tańczyliśmy, jak cudownie się razem śmialiśmy i jak zajebiście się bawiliśmy. Najważniejszy jest tylko ten jeden moment, jak i Kuba, face to face, butelka wina, mój pokój, ja i on. Nie uprawialiśmy seksu, nawet się nie całowaliśmy, my po prostu rozmawialiśmy. On wie już wszystko, zna całą długą historię mojego upadku, całą. To miało zrobić mi tak dobrze, a jest dziwnie. "Jesteśmy kolegami" i ja też wierzę w przyjaźń damsko - męsko, tylko, że ja nie wiem już sama czy to jest przyjaźń czy może litość? Nie wiem, nie wiem i tak bardzo bym chciała już o tym nie myśleć, ale nie potrafię. Leżałam na podłodze, patrząc się w sufit i na niego, w sufit i na niego, leżącego koło mnie. Co ja takiego myślałam? Dlaczego jest tak bardzo dziwnie? Dalej nie umiem uwierzyć, w to, że ja mogę być dla kogoś ważna, choć tak bardzo tego potrzebuje, chcę czuć się potrzebna, by już nigdy nie doprowadzić do tego co wtedy, kiedy to ciągle myślałam o tym, że mogłabym umrzeć w każdej chwili, a moją największą tragedią, było to, że nadal żyłam. Już nigdy do tego nie dopuszczę, obiecuję to samej sobie, obiecuję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz