Spełniły się moje największe koszmary... na serio jestem poważnie chora, choć nie sama choroba jest moim największym problemem. Wszystko się posypało, zostałam zupełnie sama, nie ma ich, po prostu odeszli, ludzie, których uważałam za najlepszych przyjaciół, tak po prostu kurwa zniknęli, jakbym była trędowata, a nie miała to gówno pierdolone gówno wyrośnięte w szyi. Dopiero teraz zrozumiałam, że się boję, czuję jak wyciekło ze mnie życie, mimo, że trzymałam się twardo i do ostatniej chwili oszukiwałam samą siebie, że wszsytko jest w porządku. Nie jest, chyba zmierzam ku końcowi. To największe upokorzenie jakie mogłabym sobie wyobrazić, bycie poważnie chorą, wolałabym już strzelić sobie w łeb, ale brak mi kurwa na to odwagi!!! I najgorsze jest, to, że moja ta cała złość, wrogość, popadanie w stany depresyjne, wybuchowość, szczerość do bólu i wredny charakterek, mogą być spowodowane przez to właśnie gówno w mojej szyi... Wiem, że te cechy nie należą do zaszczytnych, ale jednak są moje, a jeśli ja sama nie jestem tym kim naprawdę jestem, to w takim razie kim?... I nawet koncepcja bloga upadła.
Koleżanko Insomnio naprawdę za Tobą bardzo ostatnio tęskniłam, ale weź już odejdź....